Klaskaniem majac obrzękłe prawice…
– Jarosław, Jarosław Jarosław! – krzyczeli ludzie bijąc rytmicznie brawo. – Jarosław, Jarosław Jarosław! – powtarzał cichutko, szczęśliwy z tego spontanicznego entuzjazmu Kieszonkowy Satrapa. Był skromny więc ledwie tylko otwierał usta i poklaskiwał. On nie musiał krzyczeć tak jak oni, ci co stali wokół niego. On nic nie musiał, bo przecież niczego nikomu nie udowadniał klaszcząc i pokrzykując. A pozostali nie mieli innego wyjścia. Najbardziej nie miał ten sepleniący oszust co to dojeżdżał co tydzień do Brukseli swoim samochodem. On musiał klaskać i krzyczeć, żeby Kieszonkowy Satrapa go usłyszał, bo inaczej nie miał szans na posłuchanie. Kieszonkowy go nie…