Opowiastki Kieszonkowego Satrapy – Mane, Tekel, Fares

Kot zamruczał i Kieszonkowy Satrapa otworzył oczy. Spojrzał na ścianę, na którą zawsze spoglądał, bo lubił dla uspokojenia, po sennych koszmarach wrócić do znanej sobie rzeczywistości, której brudna, stara ściana z zaciekami była solidną podporą. Dziś też, jak zawsze były tam na miejscu liszaje i ślady grzyba, może nieco bardziej rozrośnięte niż jeszcze kilka miesięcy temu, ale było też coś jeszcze. Pojawił się jakiś dziwny napis. Mane, Tekel, Fares – ktoś napisał koślawymi literami. Jak to ktoś napisał? U mnie nad łóżkiem ktoś napisał? To te paskudna feministki, przyszły, napisały i sprofanowały święte miejsce. A gdzie służby, które mnie chronią przed napisami i przed feministkami? Trzeba te wstrętne baby złapać i wsadzić do więzienia, bo nie może być tak żeby łaziły sobie po miastach, blokowały ulice i jeszcze na dodatek bazgrały po ścianach jakieś antypaństwowe napisy. A właśnie co to jest ten Mane… coś tam? To chyba po jakiemuś zagranicznemu. Trzeba by kogoś zawołać, żeby to przetłumaczył. Ale kto zna angielski? Ten z krzywą gębą był w Anglii, to chyba zna. Ale z drugiej strony przecież nie można mu powiedzieć, że feministki były w nocy koło łóżka, bo jeszcze to wykorzysta i odsunie od władzy – myślał w panice Kieszonkowy Satrapa. Trzeba by zawołać…ale komu mogę zaufać? Chyba nikomu. Trzeba wezwać wojsko! Wojsko zawsze jest wierne wodzowi.

Kieszonkowy Satrapa otworzył drzwi na korytarz. Na krzesłach ustawionych wzdłuż ściany siedzieli wszyscy, gotowi spełnić każdy rozkaz. Był ten z Krzywą Gębą, który oglądał w telefonie wykresy Excela, był Twardy który w wypchanej teczce jak zawsze miał jakieś kwity, Miękki który nic nie miał oprócz zatroskanej miny i tylko Pryszczatego nie było, bo cały czas szukał 70 milionów które zgubił.

– Ty – wskazał na świecąca się gębę Błyszczącego. Ten stanął na baczność i krokiem marszowym ruszył za Satrapą odprowadzany nienawistnymi spojrzeniami swoich najlepszych kolegów.

– Co to jest? – Satrapa wskazał napis.

– To jest napis! – zameldował w krótkich żołnierskich słowach.

– Co on znaczy?

– Niech żyje Wódz! – odpowiedział bez wahania.

– A ty znasz angielski?

– Nie.

– To skąd wiesz?

– Bo nic innego nikt by się nie ośmielił napisać w tym świętym miejscu Wodzu! Wodzu prowadź! – dorzucił na wszelki wypadek, gdyby Satrapa chciał gdzieś poprowadzić.

Hmm… – Satrapa się zamyślił. Jednak ten Błyszczący to jest mądry facet. Od razu przetłumaczył właściwie. Tylko czemu te feministki piszą takie rzeczy w obcych językach? Może dla niepoznaki, żeby go zmylić i uśpić czujność, zwłaszcza w nocy, kiedy jest uśpiony przez nocne koszmary, które go co noc nawiedzają? Trzeba by coś z tym zrobić, bo tak dalej być nie może, żeby te rozwrzeszczane baby bezcześciły święte miejsca.

– A ile mamy czołgów? – zapytał podchwytliwie.

– Tyle ile trzeba – zameldował z dumą Błyszczący.

– To wyprowadzić na ulice i rozgonić tę krzyczącą bandę

– Tak jest. A kiedy?

– Najlepiej w niedzielę, kiedy te baby jeszcze śpią albo oglądają Teleranek. A jak się obudzą to my im zaśpiewany Mane, Tekel… czy jakoś tam. – zadowolony zatarł swoim zwyczajem dłonie.

– Jak czołgi to „Deszcze niespokojne” im zaśpiewajmy… – rzucił Błyszczący, ale zaraz się skulił pod wpływem ostrego spojrzenia Satrapy, któremu przez chwilę się zdało, że w oku wiernego sługi widzi jakiś błysk nienawiści. E, chyba mu się jednak zdawało. Mane, Takel, Fares. Niech żyje wódz. Ładne w sumie – pomyślał, wrócił do łóżka i przykrył się kołdrą.

 

 

Dodaj komentarz