Rok 1967. Podczas jednej z narad Komendy Głównej powstaje pomysł „ocieplenia wizerunku MO” poprzez przybliżenie trudnej pracy milicjantów społeczeństwu. Zadanie to otrzymują pułkownik Zbigniew Gabiński, dyrektor Oddziału Kontroli, Badań i Analiz KG MO i ppłk Władysław Krupka, który w KG MO kierował specjalną komórką, której zadaniem było tworzenie, jakbyśmy to dziś nazwali, odpowiedniego PR milicji, poprzez kontakty z filmowcami, literatami i dziennikarzami. Obaj pułkownicy stanęli na wysokości zadania i w krótkim czasie opracowali plan stworzenia serii mikropowieści, które swoim charakterem miały przypominać przedwojenne kryminalne zeszyty „10 groszowe”. Wymyślono więc niebieskie zeszyty. Nazwa serii „Ewa wzywa 07” nie miała nic wspólnego z agentem Jej Królewskiej Mości Jamesem Bondem. 07 to sygnał wywoławczy centrali milicyjnej, a Ewa to imię żony pułkownika Gąbińskiego. Krupka pisał kryminały a Gabiński nie, więc pozwolono mu się zrealizować jako autor tytułu. I tak w tym samym czasie co kapitan Żbik dla młodzieży powstała seria popularnych opowiadań, albo mikropowieści dla dorosłych. Zamierzenie wydawnicze było ogromne. Co miesiąc miała się ukazywać nowa powieść i to w ogromnym nakładzie (100 tys. + 260 egzemplarzy). Nic więc dziwnego, że do pisania brał się każdy kto choć trochę pisać potrafił no i cieszył się zaufaniem władz. Najważniejsze było by tematyka tych mikropowieści była współczesna, jak najbardziej polska i by treść kreowała doskonałego śledczego z Milicji Obywatelskiej.Pisarze stanęli więc na wysokości zadania. Dla wydawnictwa ISKRY pisali przede wszystkim ci autorzy, którzy na co dzień zajmowali się kryminałami: Barbara Gordon, Helena Sekuła, Zygmunt Zaydler Zborowski, Jerzy Edigey, prócz nich nawet autorzy, którzy w swoich poszukiwaniach twórczych byli raczej daleko od kryminału: Aleksander Ścibor Rylski, Jerzy Janicki, Aleksander Minkowski, Jerzy Iwaszkiewicz. Wszyscy oni musieli w swoich tekstach oddać hołd milicyjnej pracy i jej przodownikom.
Jedni robili to w sposób prosty i nieskomplikowany ukazując milicjantów jak prawdziwych herosów, inni starali się pokazać ich jak zwykłych ludzi obarczonych wadami i problemami. Jak mówił Barańczak „Bohater-milicjant ma zostać przez odbiorcę zaakceptowany albo z uwagi na swoją „egzotyczność” i „atrakcyjność” wyglądowi, albo przeciwnie, „swojskość” i „codzienność”. 18[1]
„Dyżur operacyjny pełni porucznik Konrad Wysocki: dwadzieścia sześć lat, studia prawnicze, szkoła oficerska milicji, specjalizacja – tropienie przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu, rok praktyki w komendzie powiatowej i oto pierwsza poważna sprawa. Ma lekką tremę, gdy wzywa technika kryminalistyki – starego milicyjnego wygę, spryciarza i przecherę.”[2] – „Ślad rękawiczki” Heleny Sekuły – młody dobrze zapowiadający się milicjant.
„Bielina w chwilach wolnych od zajęć (…) lubił zajmować się dziejami tych ziem, ich sztuką, kulturą. Uczęszczał dorywczo na wykłady do muzeum. (…) lubi stare budowle, obrazy rzeźby. Lubi cały ten krajobraz z zamkami, dawnymi dworami. Cóż na miłość nie ma lekarstwa. „[3] – „Złoty podział”, Krzysztofa Opatowskiego – milicjant, prawie intelektualista.
„Z jednej strony koncepcja bohatera-wzoru, z drugiej – bohatera-szarego człowieka, jednego z nas, polski James Bond i polski komisarz Maigret. Nawet jednak w tym ostatnim wypadku detektyw- szary człowiek musi mieć również pewne cechy, które czyniłyby go pod jakimś względem bohaterem-wzorem. Cechą taką staje się przede wszystkim niebywała intuicja i psychologiczna przenikliwość, pozwalająca milicjantowi wnikać w psychikę przestępcy.”[4]
Nigdy jednak nie można było pokazać głupiego czy gnuśnego śledczego, biorącego łapówki, który ma problem z alkoholem (pitym powszechnie na komendach MO w poważnych ilościach). Władze wiedziały, że obraz milicji wyłaniający się z tych książek musi być nieskazitelny, no ewentualnie można było sobie pozwolić na jakieś niewielkie słabostki.
„Przyjechał do Warszawy wieczorem. Podróż miał ciężką. Dzień był gorący, ludzie tłoczyli się niemiłosiernie. Wysiadłszy na dworcu Głównym wypił w kiosku dwa kufle chłodnego piwa.”[5] – trzecie było raczej niewskazane, ale dwa już mówiły sporo o człowieku. Jedno wypija się by ugasić pragnienie, drugie by poczuć się trochę lepiej.
Na okładkach każdej z książeczek widniał hasło „Powieść co miesiąc”. Ta zapowiedź okazała się, jak większość deklaracji z czasów PRL-u tylko hasłem propagandowym. Do 1974 roku ukazywało się w każdym roku 12 opowieści, póżniej było gorzej. W latach 1976- 1989 wydano ich coraz mniej. O ile w latach siedemdziesiątych ta liczba utrzymywała się na poziomie mniej więcej 8 roczne, o tyle w kolejnej dekadzie średnia spadła do 3-4 powieści. Najgorszy w historii wydawnictwa okazał się rok 84 kiedy to nie wydano żadnej książeczki. W ostatnim roku 1989 ukazały się tylko dwie „Ewki” a historię propagandowych zeszytów zakończyła Ewa Frej mikropowieścią nr 146 „Dom w którym straszy”
Czy niebieskie zeszyty spełniły swoją rolę? Ocieplanie wizerunku milicji było niesłychanie trudnym zadaniem, bo nawet najlepiej wykreowany obraz funkcjonariuszy przez literatów przegrywał konfrontację z rzeczywistością, która miała gębę zomowca. Jedno jest pewne, „Ewki” czytano bardzo chętnie, a ich nakłady znikały z lad kiosków Ruchu błyskawicznie, bo w czasach powszechnego niedoboru każdy artykuł zastępczy cieszył się powodzeniem takim jak oryginał. Wyroby czekoladopodobne kupowano, bo nie było czekolady, a kryminały milicyjne bo na prawdziwe kryminały nie nadszedł jeszcze czas.
[1] Barańczak S. Poetyka polskiej powieści kryminalnej 1973, s.69
[2] Helena Sekuła „Ślad rękawiczki” Warszawa 1972, s. 16
[3] Krzysztof opatowski ,,Złoty podział, Warszawa 1971, s.6
[4] Barańczak S. Poetyka polskiej powieści kryminalnej 1973, s. 70
[5] Szczypiorski A. „Wyspa czterech łotrów”, Warszawa 1971, s.14
Czytałem chyba większość tych kryminałków z wypiekami na twarzy. Dzięki nim do dzisiaj chętnie czytam powieści kryminalne, na przykład świetne książki Ryszarda Ćwirleja lub Remigiusza Mroza.
A te prawdziwe kryminały to niby Bonda, Mróz i ty? Buhaha.To ja wolę Ewy! xD