W zasadzie powinien to być kryminał milicyjny. Napisany pod koniec lat siedemdziesiątych (książka wyszła w 1980 roku) opowiada przecież o naszej PRL-owskiej rzeczywistości, więc powinien mówić o milicjantach i ich doskonałych metodach śledczych, zawsze prowadzących do pochwycenia przestępcy i przykładnego ukarania osobnika zdemoralizowanego, który nie chce wraz ze zdrową tkanką narodu budować świetlanej przyszłości, w której chłopi, robotnicy i inteligenci pracujący będą żyli w kraju mlekiem i miodem płynącym.
Ale coś w tej fabule powieści kryminalnej poszło nie tak, jak by chcieli przedstawiciele wydziału propagandy Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej. Jerzy Michał Czarnecki krakowski pisarz, poeta i krytyk literacki, autor jednej tylko powieści kryminalnej stworzył opowieść, w której bohaterem jest, o zgrozo, nie funkcjonariusz lecz drobny cwaniaczek Jubi. A czas, w którym rozgrywa się akcja „Fartu” to późny Gierek, czyli socjalizm już nieco trzeszczy, gospodarka niewydolna, ale właśnie dlatego wszyscy powinni brać się do roboty i pomagać, zgodnie z tym o co prosił towarzysz I sekretarz KC PZPR zwracając się do stoczniowców „To co towarzysze, pomożecie?” Towarzysze pomagali, ale Jubi niestety nie. On nie dość, że nie pomaga to jeszcze w ogóle niczego nie buduje, a tylko kombinuje. Zajmuje się drobnym handlem, chodzi po mieście, tu coś kupi, tam coś sprzeda a wieczory spędza w knajpach śpiewając partyzanckie piosenki, które gra mu cygańska orkiestra, bo duszę ma romantyczną.
Jednym słowem jest to element niepracujący, czyli z definicji podejrzany. I w związku z tym, że jest podejrzany tylko dlatego że na to wskazuje jego brak zaangażowania w budownictwo socjalistyczne Jubi wplątuję się w ponurą aferę. W tajemniczych okolicznościach ginie pani Klara, osoba żyjąca z wyprzedaży rodzinnych klejnotów. Raz na kilka miesięcy sprzedaje jakiś pierścień czy broszkę a w transakcji pośredniczy Jubi. Tym razem też coś ma sprzedać dla pani Klary, ale niestety kobieta zostaje uduszona. No i Jubi ma kłopoty. Ale dzięki tym kłopotom poznajemy różne postaci ze świata ludzi handlujących wszystkim czym się tylko da, spędzających czas beztrosko na imprezach towarzyskich, na przesiadywaniu w knajpach, rozmawianiu o niczym, pijących w zależności od upodobań i zasobności kieszeni dobre koniaki i podłe jabole. Jednym słowem pięknie naszkicowany obraz ówczesnego świata, w którym nikt nie ma zamiaru włączać się wraz z inżynierem Stefanem Karwowskim w budowę wspólnego socjalistycznego dobrobytu.
Autor stworzył barwną opowieść o warszawskim półświatku, tylko niestety samej Warszawy w tej opowieści tyle co kot napłakał. A szkoda, bo talentu Czarneckiemu do opisywania rzeczywistości pewnie nie zabrakło. Być może uznał, że w kryminale najważniejsza jest akcja a nie lokacja. No ale tak właśnie w tamtych czasach kryminały się pisało. Miasto nie było bohaterem, ale jedynie tłem, czymś w rodzaju lekko naszkicowanych teatralnych dekoracji
Powieść napisana bardzo sprawnie, zagadka kryminalna może trochę zbyt oczywista, ale efektem jest ciekawa i nieoczywista jak na tamte czasy powieść kryminalna. Milicjantów tam mało i w zasadzie pełnią rolę dekoracyjną, choć istotną, bo ktoś w końcu musiał śledztwo w sprawie o morderstwo doprowadzić do szczęśliwego końca. Ale bez Jubiego by sobie nie poradzili. Bo Jubi to człowiek który miał „Fart”.