Ostatnia powieść milicyjna?

 

Trzej młodzi ludzie wyjeżdżają na Mazury. Pewnego dnia postanawiają wypłynąć łódką na jezioro. Pogoda się zmienia, idzie burza a poczciwa Omega nie jest przystosowana do pływania w takich warunkach. Trzeba uciekać jak najszybciej. Ale nie można przecież przepłynąć obojętnie, gdy obok podobna łódź się przewraca i cztery osoby wpadają do wody. Trzeba ich ratować. W dramatycznych okolicznościach udaje się wyłowić trzech chłopaków i dziewczynę. Wszystko kończy się pomyślnie, a następnego dnia obie grupy umawiają się na wspólne picie wódki, które kończy rzyganiem, leżeniem pod stołem, awanturą, zerwaniem, nowym związkiem, a w końcu mordobiciem. Dramat na wodzie i dramat na campingu to jednak dopiero początek wydarzeń, w które wplątują się wszyscy uczestnicy wakacyjnego wyjazdu nad jezioro.

„Porucznik Roman Gilewicz sennym wzrokiem wpatrywał się w okno. Na dworze lało jak z cebra. Prawde powiedziawszy ostatnie dni listopada zdążyły już przyzwyczaić go do tego widoku. Niewiele brakowało, by zapomniał, jak wygląda prawdziwe słońce.”

W ten pochmurny dzień poznajemy oficera śledczego który musi rozwiązać dość trudną zagadkę śmierci dwóch kuzynek, otrutych we własnym mieszkaniu. Jedna z nich Halina Kaczyńska, ta wyłowioną z wody dziewczyna okazuje się iskrą wrzuconą do beczki z prochem. W sprawę są zaangażowane wszystkie osoby, które uczestniczyły w mazurskich wakacjach. Akcja poprowadzona jest wartko, porucznik jeździ polonezem od jednego podejrzanego do drugiego, rozmawia z kim się da wiec poznajemy sąsiadów sąsiadki, dozorcę, czyli ludzi, którzy mogą mieć ze sprawą coś wspólnego i sprawnie zasnuć mgła tajemnicy obraz wydarzeń.

Akcja toczy się dwutorowa, bo w czasie rzeczywistym obserwujemy śledztwo i działania milicji, a retrospekcja pozwalają czytelnikowi spojrzeć na wydarzenia okiem uczestników dramatu. Miejsce akcji to Warszawa drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Niestety mało jest tu szczegółów, które wyraźnie określałyby epokę. Blok, gdzie mieszkały zamordowane Kuzynki na ulicy Wery Kostrzewy, knajpa o wdzięcznej nazwie Antałek i kilka innych ulic, przez które przejeżdża milicyjny polonez, nie tworzą obrazu miasta. Wiemy za to co piją bohaterowie, wódkę żytnią na Mazurach a w domu podczas imprez wermuty Istrę, Varnę winiak i zwykłe piwo. Powieść nie jest więc dokumentem tamtych czasów, bo lata osiemdziesiąte stanowią tylko lekko zarysowane tło dla kryminalnego śledztwa.

Niedostatki opisów rekompensuje szybka akcja z wieloma zwrotami co sprawia, że książkę czyta się całkiem dobrze.

Albert Wojt ma na swoim koncie kilkanaście kryminałów i powieści sensacyjnych. O samum autorze trudno się czegoś dowiedzieć, bo jego sylwetka nie istnieje w Internecie. Pewną wskazówkę co do tożsamości można znaleźć w nocie wydawniczej, gdzie prawa autorskie książki posiada Wojciech Sadrakuła. Nie znalazłem nigdzie pisarza o tym nazwisku, a jedyny człowiek noszący identyczne to prokurator w stanie spoczynku. Być może to właściwy trop?

I jeszcze jedna ciekawostka. Książka została napisana w styczniu 1989 roku a wydana roku 1990, chyba jako jedna z ostatnich pozycji w serii KAW i kto wie czy nie była to ostatnia powieść milicyjna.

 

 

Dodaj komentarz