Stabilne życie Hien

„Stabilne życie Roberta K”. to powieść kryminalna, która mnie rozczarowała. Gdy zacząłem ją czytać miałem nadzieję, że za chwilę się rozwinie, wciągnie i w końcu wypuści mnie ze swych kryminalnych objęć, ogłuszonego od nadmiaru wrażeń. Niestety, nim na dobre się rozkręciła już nastąpił koniec. Do tego jeszcze koniec tak niedopracowany i kiepsko wykonany, że miałem wrażenie jakby pisarz Andrzej Gerłowski doszedł do wniosku, że już mu się nie chce pisać, machnął ręką na niedorobiony tekst a potem zaniósł go do wydawnictwa i powiedział – róbcie co chcecie, bo ja już mam dość tego pisania. A oni w Krajowej Agenci Wydawniczej, wtedy, gdy przyniósł im tę książkę, gdzieś koło 1979 roku podrapali się po głowie i powiedzieli, że może powieść nie jest za dobra, lecz gdyby z niej zrobić film to by coś z tego wyszło… I tak zaczęła się wielka kariera kiepskiego kryminału, który stał się klasykiem PRL-owskiego filmu kryminalnego. Trzeba było do słabo napisanej powieści dołożyć porucznika Borewicza i sukces gwarantowany. W ten oto sposób, na podstawie „Stabilnego życia…” w 1982 roku powstał 14 odcinek serialu „07 zgłoś się” zatytułowany „Hieny”. Te Hieny, ten odcinek? – zapytają znawcy serialu i miłośnicy rozlicznych talentów Sławka Borewicza. Przecież to niemożliwe, żeby książka, na której oparto ten film była zła… Niestety jest możliwe. Mamy tu do czynienia z tym osobliwym przypadkiem, kiedy autor powieści ma świetny pomysł, ale nie potrafi go sprzedać, więc opisuje tak jak potrafi, w nudny, nieciekawy sposób, zarzynając swoim brakiem talentu własną książkę. A przy tym działa w sposób bardziej zdecydowany niż morderca w jego powieści. Dopiero gdy zabierze się za książkowy tekst dobry scenarzysta wychodzi prawdziwy majstersztyk. No dobrze wieszam psy na książce, ale wymądrzać się może każdy. Poprosimy więc o dowody – powiedziałby obrońca. Proszę bardzo, oto one. Moim zdaniem jest to powieść kryminalna, którą zabił sam autor, swoim niechętnym do niej stosunkiem. No bo jak inaczej powiedzieć, jeśli mniej więcej po pięciu stronach książki już można zauważyć, że pisarzowi się nie chciało pisać. „Robert znał Lidkę krótko, ale miał do niej zaufanie, aczkolwiek noc, podczas której się poznali nie wskazywały, że Lidka jego zaufanie zdobędzie.” – zaczyna autor swoją opowieść od razu wprowadzając zagadkę kryminalną, bo czytelnik już od tego momentu nie wie, czy Robert ufał tej Lidce czy nie ufał? Taki trochę niepewny siebie ten Robert, bo i z podejściem do ludzi nie do końca pewny swego, czyli trochę niepewny.

„Tego lata w ośrodku było szczególnie dużo gości, a to z powodu znakomitej pogody. Wśród personelu rozpanoszyło się nawet drobne łapownictwo przy wynajmie sprzętu wodnego. Robert zwymyślał kogo trzeba, ale poza jego plecami personel łapówki brał nadal. Przestał więc zwalczać tę niewielką plagę, bowiem nie lubił nieskutecznych działań.” Skoro nie lubił to po co działał? A do tego jeszcze, Robert Kępski nie przepadał za swoimi gośćmi. Bo jako właściciel ośrodka wczasowego położonego nad jeziorem musiał spotykać się z gośćmi choć miał do tego niechętny stosunek. „Był trochę zmęczony natłokiem gości ich wymaganiami i okazywanym mu koleżeństwem. Stali bywalcy żądali nieraz, żeby spożywał z nimi kolację i pił wódkę.” No i jak tu lubić takich natrętów? No to, zapyta któryś przenikliwy czytelnik o co temu Robertowi chodziło? Był twardy czy miękki, ufał Lidce czy nie ufał, lubił klientów czy nie lubił? Na te pytania nie znajdziemy odpowiedzi w całej książce, bo jeśli chodzi o rysowanie postaci to w zasadzie tyle. Owszem widzimy, że potrafi dać w mordę szantażyście, sterroryzować Lidkę na łódce, żeby wymusić od niej podpis pod wekslem, mającym gwarantować jej lojalność, swoją drogą w filmie to chyba najlepsza scena zagrana doskonale przez duet Szapołowska–Fronczewski, ale nic więcej na temat głównego bohatera już się nie dowiemy.

Trochę więcej dowiadujemy się za to o głównej bohaterce Lidce Doreckiej, którą pierwszej nocy, gdy zaczyna się akcja powieści Robert ratuje z łap swojego kumpla Franka Zwolińskiego. Ten w jednym z domków ośrodka wypoczynkowego „Konik biały” chce dziewczynie zrobić krzywdę. Ona krzyczy głośno, Robert przychodzi z pomocą, a Franek wyjeżdża na motorze. A co robią potem? „Miała odkryte piersi i Robertowi przypomniała się romanca hiszpańska, w której kobiece piersi mają dzióbki jak ptaszęta. Powiedział Lidce kilka słów romancy. – Pocałuj – poprosiła. Znowu dotknęła palcem barku. Robert pocałował to szczególnie bolące miejsce. Potem całował usta, piersi Lidki, a następnie wziął ją. Była jeszcze lepsza niż mówił Franek.”Dodać należy, że ów płomienny romans zaczyna się w chwili, w której Franek, ten który odjechał na motorze właśnie ginie na nieodległej autostradzie. Następnego dnia, gdy od komendanta miejscowego posterunku MO sierżanta Rolki oboje dowiadują się że Franek, czyli jej dotychczasowy partner nie żyje dochodzi do kłótni z Robertem.„I wygarnęła mu co o nim myśli, iż bardziej niż śmierć Franka obeszło go, że komendant zajął się sprawą, że milicja dojdzie, że ona Lidka, spała z nim, że w związku z tym ona, Lidka ma prawo podejrzewać, że jest zimny i wyrachowany. Ale kłótnia nie staje na przeszkodzie dalszemu romansowi, w którego trakcie okazuje się, że to dziewczyna jest wyrachowana. Przy tym jest inteligentna, bo potrafi opowiadać przy stole ciekawostki na temat polowania na małpy, cytuje Rimbaud’a, a poza tym dużo czyta, miedzy innymi książkę z przysłowiami na każdą okazję.

Poza tym w powieści występuje jeszcze kilka postaci drugoplanowych, które kręcą się po ośrodku, czyli stróż, dwie panny lekkich obyczajów, recepcjonistka, badylarz erotoman i bandyta ze swoją dziewczyną w którym od początku czuje się potencjalnego bandytę. Wszyscy oni są kompletnie pozbawieni właściwości a jedynie co robią to swoim pojawieniem się nieco popychają akcje do przodu. Za to ona idzie leniwie i opornie jakby się nic nie działo. I jest jeszcze ratownik, Borewicz bez ikry Borewicza, o którym czytelnik nie wie, że jest milicjantem, ale każdy kto oglądał film od razu będzie w nim szukał cech milicyjnego superbohatera. Niestety nie ma w nim niczego za co tak wielbiciele serialu cenią swojego. Bronek-ratownik nie jest ani błyskotliwy, ani szarmancki i do tego jeszcze bez poczucia humoru. Słowem kolejny papierowy bohater tej książki. Do tego wszystkiego dochodzi kolejny słaby element, który sprawia, że powieść nie pozostawia w głowie czytelnika żadnych kolorowych obrazów. Chodzi o to, że jest niemal całkowicie pozbawiona opisów otaczającej bohaterów rzeczywistości.  Nic nie wiemy na temat ośrodka wypoczynkowego i patronującego mu „Konika białego”, ani jeziora nad którym leży i lasów która, najprawdopodobniej je otaczają. Nie wiemy, jak wygląda okolica, nie mówiąc już o takich drobiazgach jak ulice i budynki w sąsiednim miasteczku, wystrój knajp czy urzędów. Wszystko to jest niejakie, bezbarwne i nie dające najmniejszej szansy czytelniczej wyobraźni. I jeszcze jedna rzecz, szczególnie mnie męczyła podczas lektury – język dialogów, jest sztywny i pozbawiony polotu. Niezależnie od tego czy mówi milicjant, badylarz czy stróż, wszyscy oni posługują się taką samą, suchą, zwyczajną, szkolno-urzędniczą polszczyzną. – Otrzymałem intratną ofertę – mówi Robert do Lidki. – Najczęściej warunki i otoczenie powodują że kobiety stają się łatwe – twierdzi komendant Rolka. – U mnie, zapamiętaj, nie popełnia się rzeczy zdrożnych – Robert strofuje swoją pracowniczkę. – Niech ten ktoś, u licha, zrobi z tym porządek! – Dorecka do szatniarza.

A jak z intrygą kryminalną, zapyta ktoś kto nie czytał książki i nie oglądał filmu? Czy choć ona się broni? I tu muszę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że to najmocniejsza strona całej książki. Pomysł na stworzenie burdelu w ośrodku wypoczynkowymi i próbę przejęcia go przez grupę przestępczą, jest całkiem niezłym pomysłem na kryminał, wyrastającym nawet nieco z ram epoki. Doskonale by się sprawdził w latach dziewięćdziesiątych. Ale tu w konfrontacji z milicjantem ratownikiem i komendantem Rolką przestępcy nie mają szans. Tylko, że nie maja tych szans już a’ priori. Bo ani ratownik – tajniak, ani komendant posterunku nie robią nic, żeby doprowadzić sprawę do szczęśliwego końca, tylko gadają o tym co trzeba by zrobić i co zauważyli niepokojącego. Nie, przepraszam przesadziłem, w zasadzie to jest tu jedna misternie przeprowadzona milicyjna akcja, która zmusza pewna podejrzaną do pójścia do biblioteki… Poza tym milicjanci wykazują się wyjątkową nieudolnością, do tego stopnia, że nikt z nich nie wpada na pomysł by zlecić badania daktyloskopijne sztyletu którym zabito, choć później pewną podejrzaną cześć garderoby prześwietlają promieniami podczerwonymi by ustalić, że mimo prania jest tam krew ofiary… No dobra. Więcej nic nie powiem. Przeczytajcie sami, potem obejrzyjcie film i porównajcie. Mówi się, że z …byle czego, bicza nie ukręcisz. A Krzysztofowi Szmagierowi się udało.

 

Ten post ma jeden komentarz

  1. Mirek

    Odnalazłem ciekawą zależność. W „Hienach” jak i w „Zamknąć za sobą drzwi” główną rolę w odcinku zagrał P. Fronczewski i moim zdaniem są to najsłabsze 2 odcinki w całej serii. Nie to żebym nie cenił mistrza Fronczewskiego, ale jakoś tak wyszło.
    Druga sprawa jest taka, że nie pamiętam żadnego dobrego polskiego współczesnego serialu kryminalnego na podobnym poziomie co 07 zgłoś się. Pomimo swojej naiwności i odległych klimatów to jest b fajnie. Inne czasy.

Dodaj komentarz