Byleby tego nie spieprzyć…

„…tak dobrze jak dziś to w tym kraju nie było jeszcze nigdy. Byleby tego nie spieprzyć, bo od spieprzania wszystkiego, co się da, to my, Polacy, jesteśmy mistrzami.
Mirek pociągnął łyk i mało się nie udławił. Dawno nie pił czystego spirytusu. Odkaszlnął kilka razy i oddał flaszkę Teofilowi.
– Masz rację, że jest dobrze, ale w związku z tym mógłbyś też przejść na trunki bardziej współczesne.”

Ten dialog pomiędzy dwoma bohaterami moich książek Teofilem Olkiewiczem i Mirkiem Brodziakiem pochodzi z powieści „Jedyne wyjście” napisanej w 2013 roku. Nikt chyba wtedy jeszcze nie przypuszczał, że coś w dobrze naoliwionej maszynie naszej polityczno–gospodarczej rzeczywistości może się popsuć. Owszem mieliśmy co jakiś czas problemy. Te poważne, z demokracją zaczęły się, gdy PiS po raz pierwszy przejęło władzę i zaczęło się szukanie haków, nieustająca wojna z układem, a zakończyły śmiercią Barbary Blidy…

Gdy partia Kaczyńskiego przegrała przedterminowe wybory wydawało się, że normalność wróciła i nikt kto jest przy zdrowych zmysłach nie odda już głosu na prawicowych oszołomów. A jednak wrócili. Najpierw ich prezydent, który zaczął swoje rządy od złamania konstytucji ułaskawiając kolegę, który jeszcze nie był skazany. Później przyszli oni, ludzie pozbawieni moralnych zasad, realizatorzy koncepcji szeregowego posła, grupa ludzi trzymających władzę dla władzy i pieniędzy. Patrzyliśmy na nich z niedowierzaniem, jak niszczą Trybunał Konstytucyjny, jak walczą z sądami, jak rujnują nasz wizerunek na międzynarodowej arenie, jak ciągną nas za sobą w otchłań narodowo-katolickiej mazi oblepiającej wszystko i wszystkich.

Dziś nadal przecieramy oczy zdumieni, gdy ich prezydent powołuje na stanowisko pierwszej prezes Sądu Najwyższego panią, która nie zyskała rekomendacji Zgromadzenia Ogólnego SN. Tym samym  po raz już nie wiedzieć który, najwyższy strażnik konstytucji tę konstytucję złamał. I co z tym zrobimy? No właśnie, że nic. Bo nie możemy wyjść na ulice, bo jest zakaz zgromadzeń wprowadzony bezprawnie. Musimy poczekać na wybory i przy urnie wyrazić swoje słuszne oburzenie, odwołując notariusza-prezydenta, licząc na to, że nasz kandydat wygra…A jeśli wygra to co dalej?

Nie po to prezydent łamał tyle razy konstytucję, żeby teraz przegrać. Zaraz posypią się skargi wyborcze, mówiące o nieprawidłowościach w liczeniu głosów. Wszystkie one trafią do Sądu Najwyższego, tego samego w którym od dziś rządzi pani wybrana przez prezydenta z pogwałceniem konstytucji. Przecież prezydent nie po to ją powoływał gwałcąc konstytucje żeby teraz byle kto wygrywał wybory. „Trzeba anulować, bo przegramy…”

Niestety, wydaje mi się, że tym razem znów okazaliśmy się mistrzami i wszystko spieprzyliśmy. I teraz co najwyżej możemy się napić. Niekoniecznie zaraz spirytusu. W końcu nadal jesteśmy w Europie.

 

Fot. Adam Ciereszko

 

 

Dodaj komentarz