Szast-prast i po wszystkim mawiał dziadek Jacek Poszepszyński, a wypowiedziawszy te słowa natychmiast zasypiał. Gdyby to było takie proste, dało się zasnąć i nie być zmuszonym do oglądania czy choćby wysłuchiwania tego co najwyższy strażnik miał do powiedzenia… Obiecałem sobie wczoraj, że nie pójdę na zaprzysiężenie. Nie poszedłem, nie włączyłem nawet telewizora. Niestety nie dało się uniknąć choć kilku zdań, które za pomocą różnych mediów gdzieś mi wpadły do ucha jednego i drugim na szczęście wyleciały. Na szczęście, bo nie o zdania mi tu chodzi, które z kontekstu mogłyby być wyrwane i w związku z tym źle zrozumiane. Chodzi mi o coś zupełnie innego. Mnie po głowie chodzi i pewien sąsiad i książka kucharska.
Gdyby przyszedł do was jakiś ładnie ubrany facet, ogolony i pachnący wodą kolońską, przedstawił się mówiąc, że jest nowym sąsiadem i uśmiechając się poprosił o pożyczenie na trochę, waszej ulubionej książki kucharskiej, to pewnie byście mu ją pożyczyli.
Gdyby oddał ją po miesiącu i okazałoby się, że cześć kartek jest wyrwana, że w ich miejsce doklejono nieporadnie taśmą, zatłuszczone kserówki waszych pięknych kartek… to pewnie byście się zdenerwowali. Ale on umiałby wytłumaczyć pokrzykując groźnie albo uśmiechając się miło, że nigdy w życiu, że to nie on, że tak już było jak pożyczał, albo jeszcze gorzej a on naprawił… I że w ogóle to nikt tak nie umie dbać o waszą książkę kucharską jak on. Pożyczylibyście mu ją jeszcze raz ?
Dziś ładnie ubrany i pachnący sąsiad położył dłoń na książce, dość mocno już sfatygowanej i postrzępionej przyrzekając, że nigdy nie pozwoli wyrywać z niej żadnej kartki. Potem włożył ją do kieszeni i poszedł się pomodlić. Gdy wychodził, zawyżyłem, że jedna z tych wyrwanych kartek wystaje mu z kieszeni.
Szast-prast i po wszystkim…