Milicjant jest zawsze potrzebny

Mają w sobie coś takiego te kryminały, że chce się po nie sięgać, mimo że zanim zacznie się czytanie, człowiek już wie, że nie będzie tu ani skomplikowanej intrygi ani akcji zapierającej dech w piersiach, a jedyne na co można liczyć, to powolne, ślimaczące się śledztwo, które w końcu musi doprowadzić do rozwikłania zagadki kryminalnej Z powieścią „Gdzie będę tak potrzebny” Juliusza S. Znamierowskiego  było dokładnie tak jak myślałem, choć wcale nie uważam się za człowieka posiadającego dar przewidywania przyszłości. To raczej kwestia pewnego doświadczenia i wiedzy na temat kryminałów z tamtych czasów, które ze względów ideologicznych, nie miały epatować brawurowym i barwnymi pościgami, ale ukazywać żmudną i co tu dużo gadać, nudną pracę odpowiedzialnego funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej.
Małe miasteczko, które latem tętni życiem za sprawą wczasowiczów odpoczywających nad jeziorem, jesienią niemal całkowicie zamiera. I w momencie gdy stary, zasłużony bo z przeszłością w komunistycznej partyzantce funkcjonariusz, sierżant Walery Boczkowski mógłby wreszcie wypocząć po wakacyjnym zamieszaniu, gdy milicja ma zawsze pełne ręce roboty, dochodzi do morderstwa. W niewyjaśnionych okolicznościach zostaje zamordowany młody człowiek, znany miejscowy lowelas i podrywacz. Sierżant chce po swojemu, powoli, dokładnie wyjaśnić wszystkie okoliczności i złapać mordercę, ale jak to bywa w milicyjnym życiu przełożeni naciskają, żeby śledztwo zakończyć jak najszybciej. No i nie przywiązują należytej staranności do wyjaśnienia wszystkich faktów, wsadzają niejakiego Jaskólca Michała bo coś tam mógł mieć wspólnego z morderstwem, ale co tego do końca nie wiadomo. Jednak najgorsze jest to, że ten Jaskólec jest dość blisko związany z córką sierżanta Boczkowskiego. Sierżant powinien więc odsunąć się od śledztwa…ale się nie odsuwa, bo w końcu kto jak nie on zna lepiej panujące w Chrzanie stosunki.
Ten Chrzan jest ciekawy. To miejscowość, której próżno by szukać na mapach Polski. Została wymyślona przez autora. To znaczy może i jest to opowieść o jakimś konkretnym miejscu, z ośrodkiem wypoczynkowym, jeziorem i żaglówkami, ale nazwa została ukryta. To częsty zabieg stosowany w kryminałach milicyjnych. Chodziło o to, żeby nikt się nie przyczepił i żeby naczelnik gminy, czy pierwszy sekretarz organizacji partyjnej nie dostali zawału czytając o tym, że w ich mieście dokonano zbrodni. Po co robić sobie kłopoty, myśleli autorzy i tworzyli nieistniejące miejscowości by nikt się do nich nie przyczepił.
Nie znajdziemy tu więc urokliwych opisów dzięki którym czytelnik mógłby wrócić do miejsca, które poznał w przeszłości i mógłby je porównać ze stanem dzisiejszym. Książka ta nie jest zapisem wydarzeń w konkretnym czasie i miejscu, ale opowieścią o pracy milicjantów, w której najważniejsze jest doświadczenie i znajomość świata. W końcu o to chodziło twórcom milicyjnych powieści ,by opowiadając o zbrodni dać czytelnikowi wyraźny sygnał, że na Milicję Obywatelską, zawsze można liczyć, nawet jeśli ta milicja miele powoli jak młyny Watykanu, o przepraszam, w milicji obowiązywał światopogląd laicki, przesiąknięty duchem marksizmu-leninizmu, więc nie Watykan, ale Moskwa i Łubianka, gdzie czekiści zawsze dochodzili do prawdy, nawet jeśli trwało to latami.
I jeszcze o autorze dwa słowa, znalezione na stronie „Lubimy czytać”, gdzie prezentowanych jest pięć książek autorstwa Juliusza S. Znamierowskiego.
Prozaik i scenarzysta telewizyjny.Ukończył Szkołę Główną Handlową w Warszawie. W latach 1935-1937 był pracownikiem Biura Studiów polskiego Radia. Brał udział w kampanii wrześniowej. W czasie okupacji był nauczycielem języka angielskiego. W latach 1947-1949 był konsulem generalnym w Bratysławie na Słowacji. Od 1949 roku mieszkał w Warszawie. W tym też roku debiutował jako pisarz na łamach tygodnika „Świat i Polska”.

Dodaj komentarz