Z tą powieścią mam kłopot, bo gdy wpadła mi w ręce i zorientowałem się że akcja rozgrywa się w Poznaniu, byłem bardzo podekscytowany. Jednak po jej przeczytaniu pojawił się u mnie pewien niedosyt. Zabrakło mi w niej tego co bardzo cenię w powieściach kryminalnych czyli „genius loci”. Duch miejsca, poznański Merkury zatrzepotał tylko skrzydłami u swych boskich stóp i odfrunął niemal natychmiast, pozostawiając czytelnika samemu sobie z kryminalną akcją, która już tak bystra i szybka jak posłaniec olimpijski niestety nie była.
No ale zacznijmy od początku, czyli odrobiny historii. „Wenus z brązu” to pierwszy poznański kryminał. Jak dotąd nie natrafiłem na żadną opowieść kryminalną, której akcja rozgrywałaby się w Poznaniu wydaną przed wojną, ani tuż po wojnie, czyli w czasach, kiedy kryminały ukazywały się bez żadnych przeszkód, wydawane przez prywatnych wydawców. Pod koniec lat czterdziestych ten wolny wydawniczy rynek się skończył, wydawnictwa przejęło socjalistyczne państwo, które nie było zainteresowane wydawaniem powieści, nie mających w sobie waloru edukacyjnego i moralizatorskiego. Kryminał, czyli powieść rozrywkowa musiała więc zniknąć z rynku, bo nie wpisywała się w propagandowy obraz rzeczywistość, w której przestępstwo kryminalne nie miało prawa istnieć, a jeśli już się pojawiało to było zjawiskiem marginalnym, niewartym opisywania, a tym bardziej epatowania nim społeczeństwa. Wszystko zmieniło się w drugiej połowie lat pięćdziesiątych, kiedy to władze pozwoliły znowu na wydawanie kryminałów.
Powieść Piotra Guzy ukazała się w 1956 roku. To ważny rok dla polskiego kryminału. Wtedy bowiem, na fali gomułkowskiej odwilży zaczynają się ukazywać pierwsze powojenne powieści kryminalne. Najpierw nakładem wydawnictwa MON wychodzi „Królewna” Andrzeja Piwowarczyka a krótko po niej poznańska „Wenus”. Akcja książki rozgrywa sią na Łazarzu, czyli w jednej z starych dzielnic miasta. Tam właśnie w przedwojennej kamienicy dochodzi do zagadkowego morderstwa jednego z uczestników towarzyskiego spotkania. Mieszkanie, w którym odbywa się impreza towarzyska to tzw. „komunałka”. Urząd kwaterunkowy rozparcelowywał przedwojenne duże mieszkania i przydzielał pojedyncze pokoje osiedlającym się w mieście rodzinom. W ten sposób można było w sześciopokojowym przedwojennym lokalu umieścić kilka rodzin przybyłych do miasta ze wsi, zapewniając im wygody w postaci wspólnej używalności kuchni, łazienki i piwnicy. Tu akurat mamy do czynienia z małżeństwem, które mieszka w jednym pokoju a w drugim samotny sąsiad, co nie pozostaje bez znaczenia dla akcji powieści, bo gospodyni urządzająca spotkanie spogląda na sąsiada łaskawym okiem. Za rozwiązanie zagadki „imprezowego morderstwa” borą się poznańscy milicjanci, kapitan Cypryn i porucznik Grunwald z komendy Wojewódzkiej MO w Poznaniu. Poszukiwania mordercy polegają na przeprowadzaniu przesłuchań osób podejrzanych, potencjalnych świadków i rozmów toczących się między parą śledczych. Dlatego akcja książki jest niezbyt dynamiczna, a śledztwo toczy się powoli i w zasadzie nie wiadomo co się w nim dzieje. Czytelnik ma wrażenie, że nawet sami śledczy dokładnie nie orientują się w sprawie, ale na szczęście jakoś udaje im się dobrnąć do szczęśliwego końca. Brak dynamiki to niestety nie jedyna wada tego kryminału.
Niestety powieść ta nie wykorzystuje też atutu miejsca akcji, czyli poznańskości. Autor, owszem informuje czytelników, że akcja rozgrywa się w Poznaniu, operuje kilkoma nazwami instytucji i zakładów pracy czy ulic ale, nie znajdzie się tu opisów miejskiej rzeczywistości i tak naprawdę tkanka miejska nie ma żadnego wpływu na rozwój kryminalnej akcji. Miasto nie staje się więc bohaterem, ale lekko naszkicowaną teatralna dekoracją.
„(…) Mirski chodził do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, mieszkał na Garbarach w ciemnym, niedogrzanym pokoju. ( …) można go było często spotkać na Placu Wolności miedzy Związkiem Plastyków a Klubem, gdzie prawie codziennie wypijał małą czarną.”[1]
Takie opisy miejsc w których rozgrywa się akcja kryminału nie dają czytelnikowi szansy na to by odnalazł się w miejskiej rzeczywistości. Powieść „Wenus z brązu” zawiera ich zaledwie kilka i tak naprawdę, dokonując niewielkich zmian można by ją było umieścić w dowolnym mieście kraju.
Niestety, nie ma tu także wciągającej intrygi kryminalnie i ciekawie zbudowanej zagadki morderstwa, które to mogłyby w pewnym stopniu zniwelować niedoskonałości całej opowieści. Nic więc dziwnego, że książka ta nie zdobyła w momencie wydania wielkiej popularności, porównywalnej z „Królewną” Piwowarczyka. Także dzisiaj, nawet wśród miłośników Poznania jest praktycznie nieznana. Mimo wszystko trzeba jej przyznać palme pierwszeństwa, bo jednak jest to pierwszy poznański kryminał, który przez długie nie miał żadnej konkurencji. Na następną powieść kryminalną z Poznaniem w tle trzeba było poczekać, niemal pięćdziesiąt lat.
[1] Guzy Piotr, Wenus Brązu, s.17
Cytuję z Pana tekstu ” Jak dotąd nie natrafiłem na żadną opowieść kryminalną, której akcja rozgrywałaby się w Poznaniu przed wojną, ani tuż po wojnie ” Krzysztof Smura akcje swojej książki ” Tajemnica starego browaru ” osadził w Poznaniu w latach 30 ubiegłego wieku . A więc przed wojną . Pozdrawiam.
Szanowny Panie, dziękuję za zwrócenie uwagi. W tekście zabrakło słowa „wydaną” przed wojną, ani tuż po wojnie, czyli w czasach, kiedy kryminały ukazywały się bez żadnych przeszkód… Książka Tajenica starego browaru wydana została w 2009 roku, czyli współcześnie.